niedziela, 29 grudnia 2013

Quidditch

Spojrzałam na zegarek: 6:24, a ja, zamiast spać, odrabiam pracę domową dla Abbithyn. Tak to jest, jak się siedzi u Hagrida do północy, nie odrabiając wcześniej pracy domowej. Co prawda, Hagrid kilkakrotnie nas upominał, że powinniśmy wracać do zamku, ponieważ Filch już patroluje korytarze. Udało nam się jednak prześlizgnąć obok pani Norris, która niczego nie zauważyła. Być może to ze staroci, ale wydaje mi się, że gdyby po prostu kopnęła w kalendarz, toby ją Filch wypchał i nosił pod pachą.
 Doprawdy emocjonujący wieczór. Uśmiechnęłam się do siebie, zapisałam na pergaminie ostatnie zdanie i włożyłam go do podręcznika. Usadowiłam się wygodnie w fotelu przy kominku i zamknęłam oczy. Niespełna dwie minuty później usłyszałam straszliwy łomot, który zerwał mnie na równe nogi. Spojrzałam w stronę z której dobiegł mnie ten okropny hałas i ujrzałam... Schody do mojego dormitorium, zamienione w wielką, betonową ślizgawkę. Omiotłam ją spojrzeniem i moim oczom ukazał się nie kto inny jak Victor, szczerząc głupkowato zęby.
- Victor! Co ty u licha robisz? - krzyknęłam rozbawiona.
- Ach... Pamiętasz jak wczoraj po transmutacji polazłem do Abbithyn?
- Taak, ale co to ma z tym wspólnego?
- Słuchaj - oznajmił wstając - Rozmawialiśmy sobie o ostatnim zadaniu - tu prychnęłam - i po objaśnieniu mi wszystkiego, dodała, że mamy pospieszyć się na śniadanie, bo McGonagall ma nam coś ważnego do powiedzenia. Szczególnie dla Gryffindoru. Powiedziałem jej, że przyjdę do twojego dormitorium i cię obudzę, a ona na to: ''Nie możesz, bo jak spróbujesz wejść po schodach, to nie będzie za ciekawie" i zanim zapytałem dlaczego, opowiedziała, że za czasów, kiedy McGonagall uczyła transmutacji, zaczarowała te schody, aby żaden chłopak nie ważył się wejść do dormitorium i te zaklęcie niby jeszcze działa... Chciałem zobaczyć czy to prawda...
- No to kara! - uśmiechnęłam się również wstając i ruszając w kierunku Grubej Damy.
- Ej, gdzie idziesz?
- Do Abbithyn. Ktoś przecież musi odwrócić ten czar.
      Zbiegłam po marmurowych schodach i poleciałam wprost do gabinetu nauczycielki, mijając Filcha, patrzącego na mnie podejrzliwie. Zapukałam i chwilę później otworzyła mi sędziwa czarownica w siatce na włosach i kwiecistym szlafroku.
- Och, Evangelino! Co tu robisz o tej porze?
- Bo... Opowiadała pani Victorowi Wrightowi wczoraj o zaklęciu rzuconym przez McGonagall... Przepraszam... Profesor McGonagall i...
- Ach tak, nie musisz nic więcej mówić - przerwała z pokrętnym uśmieszkiem na twarzy.
 Machnęła różdżką i z wcześniejszego ubioru nic nie pozostało; Teraz miała na sobie czarną szatę, włosy ułożone w schludny kok i swoją nierozłączną tiarę.
  Ruszyłyśmy w kierunku portretu i weszłyśmy do pokoju wspólnego. Na szczęście żaden Gryfon nie zszedł na dół i nie ujrzał tego zadziwiającego widowiska. Abbithyn zrobiła kilka skomplikowanych ruchów różdżką i zjeżdżalnia odzyskała swoją dawną postać.
- No! Gotowe - zawołała - A teraz lepiej idźcie lepiej do Wielkiej Sali, bo zaraz wszyscy zaczną się schodzić.
      Deportowała się najwyraźniej do Wielkiej Sali, a my poszliśmy w jej ślady, tyle że tymi wszystkimi schodami i korytarzami.
    Zajęliśmy swoje miejsca i nałożyliśmy sobie smażonego bekonu. Chwilę później usłyszeliśmy stukanie łyżeczki Abbithyn w puchar. Wszyscy zamilkli.
- Witam was kochani, w piękny jesienny dzień! - zaczęła McGonagall -  Jak może wiecie Gryffindor ma dzisiaj sprawdziany do swojej drużyny quiddicha! - wszyscy Gryfoni spojrzeli po sobie - A będziecie, Gryfoni, zapisywać się teraz! - posłała różdżką kawałek pergaminu w kierunku naszego stołu.
- Evangelino! -Victor szturchnął mnie łokciem - Wpisz się!
    Zupełnie zapomniałam o sprawdzianach.
- No, ale wiesz... Ja chyba nie chcę!
- Nie wygłupiaj się, pisz!
- Nie, nie Victor!
- Och, i tak się wpiszesz - zanim zdążyłam zaprotestować po raz trzeci, Victor zręcznie podrobił mój podpis i posłał pergamin dalej.
- Nienawidzę cię, idioto! - syknęłam
- Jeszcze będziesz mi za to wdzięczna!
Po paru minutach, McGonagall znów zabrała głos:
- A więc, jak wiecie drużyna Gryffindoru będzie odbywać sprawdziany jako pierwsza... Dlatego będziemy gościć na nich ludzi związanych z tym sportem, które bardzo chciałyby zobaczyć, jak takie sprawdziany się odbywają.
      Coś zakręciło mi się w brzuchu. Jacyś ludzie związani z tym sportem, mają widzieć moje "wyczyny" na miotle?
- Mam na myśli... Drużynę Harpii z Holyhead! - obwieściła uradowana McGonagall.
  Teraz moje wnętrzności wykonały gwałtowne salto. Nawet nie usłyszałam krzyków i oklasków uczniów. Bo... Harpie to moja ukochana drużyna quidditcha. Jest taka cudowna, no nie, nie ma porównania, a ja, taka mała dziewczynka, która latała tylko dla zabawy w domowym ogródku, ma pokazać swoje "umiejętności" tak cudnej drużynie?
- Mam nadzieję, że zachowacie się przyzwoicie i nie będziecie odwalać jakichś dziwnych numerów - tu spojrzała na Michaela i jego przyjaciela, Jimmy'ego - No, to jedzcie dalej. Sprawdziany odbędą się o godzinie siedemnastej.

      Przez cały dzień myślałam tylko o quidditchu; kiedy się czegoś boisz, lub bardzo tego nie chcesz, czas ma okropny zwyczaj, płynięcia dwa razy szybciej. Spojrzałam na zegarek. Była za piętnaście siedemnasta. Chwyciłam  torbę, zaczęłam szukać pergaminu i piórnika, aby odrobić pracę domową, ale.. Podskoczyłam jak oparzona i krzyknęłam do Victora, że za piętnaście minut mam sprawdziany, po czym razem puściliśmy się pędem do schowka na miotły; wzięłam byle jaką miotłę z góry, to był Nimbus dwa tysiące jeden. Wbiegliśmy na stadion. Victor skierował się na trybuny, które były już zapełnione. Na boisku było kilkunastu Gryfonów z różnych klas, w tym Justin Shefley i Remigiusz Locks, kapitan, który wyglądał na bardzo rozradowanego. Pięć minut później ujrzałam siódemkę dziewczyn, prowadzone na stadion przez McGonagall. To muszą być Harpie.
Kiedy dotarły na boisko, powitał je entuzjastyczny ryk tłumu. Zasiadły w loży nauczycieli. Zaczęło się! Locks przyłożył sobie różdżkę do gardła, coś mruknął i jego głoś potoczył się głośnym echem, po stadionie:
- Witam wszystkich na tegorocznych sprawdzianach quidditcha! Niezmiernie cieszę się, iż możemy gościć tak ważne dla nas osoby w świecie quidditcha, Harpie z Holyhead! - przez trybuny przeszedł ryk tłumu. - Ja nazywam się Remigiusz Locks i jestem kapitanem drużyny Gryffindoru! Teraz oddam głos naszemu komentatorowi, Jimmy'emu Allenowi, który będzie czytał kolejno nazwiska osób, mających wylecieć na boisko!

Po dwóch godzinach Allen był już przy ostatniej "drużynie"
- Samantha Bynes, klasa piąta, lat piętnaście, na ścigającego! - podleciała rudowłosa, sympatycznie wyglądająca dziewczyna na Nimbusie dwa tysiące.
- Ian Green, lat trzynaście, klasa trzecia, na ścigającego!
- Ernie Taylor, lat czternaście, klasa czwarta, na pałkarza!
- Alicia Hyde, klasa szósta, lat szesnaście na pałkarza!
- Justin Shefley, klasa czwarta, lat czternaście na ścigającego!
- Evangelina Rover, klasa pierwsza, lat jedenaście, na szukającego! Jedyna pierwszoklasistka na tegorocznych sprawdzianach! Zobaczymy jak sobie poradzi! - rozległy się ciche pomruki zdziwienia. Podleciałam na miotle do góry i zauważyłam Justina, podnoszącego kciuki do góry. Czułam, że wszyscy mnie obserwują.
     Zaczęło się.
- Justin Shefley przejmuje kafla! Nic nowego, nasz stary, dobry ścigający! Na pewno się dostanie! - ryknął Jimmy Allen, przyjaciel Michaela, który jest komentatorem meczy od roku.
     Spojrzałam w stronę trybun; wydawało by się, że Harpie na mnie spoglądają. Nic dziwnego! Taka młoda dziewczyna, oho!
- I... WYPUŚCILI ZNICZA!! - po raz kolejny krzyknął Allen.
    Gwałtownie poderwałam miotłę do góry, wypatrując złotego znicza.
- Ev! - rzekł do mnie Justin - Podleć jeszcze wyżej!
    Tak więc, poszybowałam wyżej. Byłam już ponad pięćdziesiąt stóp nad ziemią, kiedy go zobaczyłam; malutka, złota plamka przy tyczkach. Poczułam jak wzbiera się we mnie adrenalina. Głęboko odetchnęłam i z nowym przypływem energii, poszybowałam do tyczek. To stało się w ułamku sekundy. Puściłam miotłę i wyciągnęłam rękę w stronę znicza.
   Złapałam go.
- JEEEST! EVANGELINA ROVER ZŁAPAŁA ZNICZA! ZŁAPAŁA GO NAJSZYBCIEJ!!! TO SIOSTRA MOJEGO PRZYJACIELA! - darł się Allen.
   Podleciał do mnie Locks.
- Ev, Justin miał rację! Jesteś niesamowita! - myślałam, że padnę trupem.
     Wylądowaliśmy. Chwilę później przybiegł Victor:
- O Boże! Kobieto! Jesteś najlepsza!!! To po prostu cudowne!...
    Ale już go nie słuchałam, bo właśnie na boisko wbiegły... Harpie!
- Wow! Evangelina, tak? Jestem kapitanem, Amber Grey. Wiedz, że w naszej drużynie, masz już zapewnione miejsce! Nie wierzę, że masz jedenaście lat! To, co zrobiłaś na boisku było absolutnie niesamowite! Ta zwinność, ta szybkość, to właśnie wymarzony gracz dla każdej drużyny! - wyciągnęła notes z godłem jej drużyny i pióro - Byłabym zachwycona, gdybyś mi się tu podpisała! Będziesz wielka!

                                                                     *

      Obudziłam się w skrzydle szpitalnym.
- No, nareszcie! - usłyszałam koło ucha głos pani Pomfrey.
- Co ja tu robię?! - krzyknęłam, zrywając się na nogi - Mam sprawdziany quidditcha!
- Leż Rover, leż - pani Pomfrey popchnęła mnie na łóżko.
- Ale ja mam!...
- Uspokój się kochaneczko, już po wszystkim. Zemdlałaś, pewnie na widok kapitana drużyny Harpii z Holyhead. Same kłopoty z tym quiddichem!
- Wcale nie, bo...
 Masz kilku gości - pokręciła z niesmakiem głową i otworzyła drzwi.
Do środka wpadło kilka osób: Victor i Justin, za nimi Michael oraz Jimmy z Locksem i Amber na czele.
- Nic ci nie jest? - zapytał przerażony Victor.
- Niee.
- Całe szczęście - uradowała się Amber Grey - To jak będzie z tym autografem? Podpiszesz mi się?
- Och, no dobrze - wyjąkałam.
     Amber podała mi pióro z notesem. Podpisałam, po czym wybuchnęłam:
- Amber, jesteś najcudowniejszym kapitanem drużyny! Jestem waszą największą fanką! Mam cały pokój oklejony waszymi plakatami!
- W to nie wątpię, Ev. Proszę, to tyle, ile mogłam dla ciebie zrobić. Dziewczyny musiały już wracać. Nie zdążyły się z tobą pożegnać, ja zostałam jeszcze na chwilę, aby ci to dać i pogratulować! - wyciągnęła z torby książkę o nich samych z własnoręcznymi dedykacjami. Uściskała mnie, wyznała, że ma nadzieję, iż kiedyś się spotkamy i zdeportowała się.
- DZIEWCZYNO JESTEŚ... NASZĄ SZUKAJĄCĄ - wyryczał Remigiusz.
- CO?! - teraz ja krzyknęłam.
- No tak! Świetnie, nie? Mówiłem ci, że się dostaniesz! Założyłem się z Michaelem o galeona, że ci się uda! - cieszył się Shefley.
    Chciałam zapytać skąd się znają, ale miałam inne sprawy na głowie. Właśnie zostałam szukającą Gryffindoru!
- Ostatnim, tak młodym szukającym był... - zaczął Justin - HARRY POTTER! - wszyscy ryknęli wspólnie.
- Ścigający to: Justin, Samantha Bynes, Melissa Coleman.
   Pałkarze to:  Alicia Hyde i Ernie Taylor.
   Obrońca to oczywiście Remigiusz, a ty jesteś szukającą! - rzekł szczęśliwy Victor.
WYPADAJCIE MI STĄD!  EVANGELINO, JEZELI JESTEŚ JUŻ ZDROWA, TO DO WIDZENIA! - wydarła się Poppy Pomfrey.

Zjedliśmy kolację i udaliśmy się do pokoju wspólnego. Usiedliśmy przy kominku i przez chwilę milczeliśmy, po czym wstałam i oznajmiłam:
- Idziemy do Hagrida, Victor! Nie usiedzę w miejscu dłużej niż dwie minuty! Chodź!
- A czy będziemy znów uciekać przed Filchem i panią Norris?
- Och, zamknij się!
    I razem przeleźliśmy przez dziurę pod portretem.
 



niedziela, 8 grudnia 2013

Obraza

Rano, idąc do Wielkiej Sali na śniadanie, znów złapałam się na myśleniu o Potterze; Dlaczego rodzice nigdy nie mówili, że go znają? Czy może się z nim pokłócili i nie chcą mieć z nim nic do czynienia? A może.... nie.... nie będę się tym tak zadręczać. Wczorajszego wieczoru, obiecałam sobie, iż zapytam ich o to w najbliższe dni, które spędzę w domu czyli w święta.
Przecisnęłam się obok zatłoczonego stołu ślizgonów i usiadłam obok Victora, który wertował swój egzemplarz Magicznych wzorów i napojów z miną wyrażającą głębokie skupienie...No tak... tylko Victor potrafi skupić się w takim hałasie.
 Nalałam sobie owsianki i pogrążyłam się w rozmowie z siedzącym obok mnie chłopakiem z czwartej klasy, Justinem Shefleyem.
- Gram na pozycji ścigającego od roku.
- Wow! - aż krzyknęłam - Ale super! Ja wprost marzę żeby grać w składzie gryfonów! Ale wiesz... jestem z pierwszej klasy... Nie mogę...
- A właśnie, że możesz! - przerwał mi Shefley - Słuchaj, za tydzień w piątek wybiera się skład do drużyny, przyjdź, Ev! Kapitanem jest teraz rok starszy ode mnie Remigiusz Locks. To fajny koleś!
- Hmm... może masz rację? Mogę spróbować...
- Świetnie, więc do zobaczenia za tydzień na stadionie quidditcha!
Nagle usłyszałam znajomy głos, koło mojego ucha.
- Ev, spóźnimy się na eliksiry!
- Co ty mówisz, Victor?! Mamy jeszcze całe piętnaście minut!
- Chcesz się spóźnić? Jestem pewien, że dojście zajmie nam kwadrans!
- Ach tak? No dobra...
Kiedy tylko odeszliśmy od stołu gryfonów i znaleźliśmy się w korytarzu, oświetlonym przez słoneczne promienie, zaczęłam:
-Victorze, gadałam z takim Shefleyem z 4 klasy. On gra na pozycji ścigającego i powiedział, że mogę przyjść w piątek za tydzień na sprawdziany, wybierają skład do drużyny! Idziesz ze mną?
- Ale że chcesz być w drużynie Gryffindoru?
- No... tak, a ty? - Victor zbił mnie z tropu.
- Nie, Ev, quidditch jakoś mnie nie kręci...
-CO?!
- Przykro mi. Mogę iść z tobą na stadion, będę trzymał za ciebie kciuki.
- Ale dlaczego?! Jak to nie lubisz quidditcha? Przecież to jest tak cudowne i...
- Ev, to ten loch - przerwał mi Victor.
Weszliśmy do dość ciemnego pomieszczenia i zajęliśmy miejsca (tu kłóciłam się, że chcę być gdzieś daleko nauczyciela)
w ławce najbliżej biurka Slughorna, którego jeszcze nie było, choć dotarliśmy do klasy, jako ostatni.
- A widzisz, Vikuś? Mówiłam, że będziemy jeszcze czekać!
- Tak, tak Evangelino. Spójrz w prawo - oznajmił znudzonym tonem.
A na prawo, koło drzwi od lochu, zmaterializował się Horacy Slughorn. Victor natychmiast podniósł rękę i zapytał:
- Profesorze Slughorn! Z tego co wiem, a czytałem, przed przyjazdem tutaj, Historię Hogwartu, to nie wolno się tu aportować i deportować!
- Och, synu, ta książka napisana została wiele, wiele wieków temu... Wszystko zmieniło się po bitwie o Hogwart, kilkanaście lat temu! - tu się uśmiechnął i stanął za biurkiem. - Ale przejdźmy do lekcji... Witam was wszystkich w nowym roku szkolnym! Jak na każdej pierwszej lekcji, uwarzycie mi eliksir, a mianowicie Eliksir Bujnego Owłosienia. Ten, którego wywar będzie jak najbardziej podobny do właściwego, otrzyma buteleczkę Eliksiru Wielosokowego! Tylko uwaga: Używajcie go rozsądnie! Macie nań trzy godziny, recepturę na tablicy... Start!

Składniki:
Dwa Ciałki Płochliwe (pająki)
Korzenie Moczary Pospolitej.
Dyptam.
Kilka liści Toczkowca Czerwonego.

Sposób przygotowania:
Do ciepłej wody w kociołku, wrzucić pająki, oraz dyptam. Mieszać siedem razy, zgodnie ze wskazówkami zegara, oraz trzy razy odwrotnie. Gotować w stałej temperaturze przez pół godziny. Następnie dodać drobno posiekane korzenie moczary pospolitej i mieszać zawartość przez cztery minuty. Wrzucić liście toczkowca czerwonego i pozostawić eliksir na ogniu przez dwie godziny.

Przeczytałam przepis dwa razy i postawiłam kociołek nad ogniem, nalałam wody, spojrzałam na miejsce pracy Victora; wrzucił już pająki.
Z ociąganiem chwyciłam swoje i ze wstrętem opuściłam je do wrzącej wody. Następnie dodałam dyptam i pozostawiłam wywar na pół godziny. Nagle zauważyłam, że mój wywar jest brązowawy, a Victora błękitny. Och, czyli znowu zrobiłam coś źle...
- ACHHH!!! - wyrwał mnie z zamyślenia czyjś krzyk - Evangelinoilerazymieszałaśswójwywardlaczegojestbrązowy? - wyrzucił z siebie za jednym razem Victor.
- Siedem w tą, trzy w tą... tak jak jest na tablicy... Co znowu źle?
- Ja... n-nic... n-n-nie... nic-c...
Zdziwiona omiotłam spojrzeniem klasę, każdy miał w kociołku wywar innego koloru, a puchonowi Brianowi Bluereadsowi z kociołka, unosiły się bąbelki i silny zapach zgnilizny.
Zza biurka wyszedł Slughorn, podszedł do nas i powiedział:
- A panna, to?
- Evangelina Rover. - odparłam po raz kolejny zdziwiona; czemu ja, a nie Victor?
- Ach, tak... Rover... Rodzice aurorzy... Uczyłem ich... talent po nich...
   Teraz to byłam już zaszokowana.
- No, Evangelino, zapraszam cię za tydzień we wtorek na pierwsze spotkanie w tym roku "Klubu Ślimaka". Rozpoczniemy o 19:00 w moim gabinecie. Mam nadzieję, że zaszczycisz nas swoją obecnością. - i odszedł.     Victor wyglądał jakby ktoś cisnął w niego torbą wypełnioną tymi wszystkimi jego książkami. Miał tak zbolałą minę, że zrobiło mi się go żal. Spróbowałam obrócić wszystko w żart:
- No wiesz... pierwszy nauczyciel, którego nie będziesz pupilkiem... ale to dziwnie! - jednak mi nie wyszło. Victor tylko zacisnął wargi i zabrał się do dalszej pracy nad swoim eliksirem. Zrobiłam to samo.
"Następnie dodać drobno posiekane korzenie moczary pospolitej i mieszać zawartość przez cztery minuty..." - przeczytałam po raz kolejny...

Po dwóch godzinach, mój eliksir był już gotowy. Nieśmiało spojrzałam w stronę Victora; jego wywar był bladozielony i okropnie pachniał. Napotkałam jego spojrzenie i szybko przeniosłam wzrok na mój, który miał barwę kasztanową.
Chwilę później, Slughorn krzyknął "koniec czasu" i znowu zaczął się przechadzać między stolikami. Tym razem zaczął od ostatniego, przy którym siedzieli puchoni Blureads i Falarell. Wszyscy próbowali jeszcze coś dodać lub wymieszać, w tym także Victor, jednak na nic mu to wychodziło. Jeśli chodzi o mnie, to pozostawiłam eliksir bez zmian.
Po niedługim czasie Slughorn w końcu doszedł do naszego stolika. Najpierw rzucił okiem na eliksir Victora i skwitował to tylko rozbawionym, zmieszanym z ironią uśmieszkiem; Victor zrobił się jeszcze bledszy niż zawsze. Następnie profesor rozpłynął się nad moim eliksirem...
- Och, tak, cudowne! Idealne! Takiego talentu mi brakowało! Powiedz, ile razy mieszałaś eliksir, Evangelino?
- Siedem w stronę wskazówek zegara i trzy razy odwrotnie...
- Tak, właśnie! Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru! Żałuję, że nie jesteś w Slytherinie! Eliksir Wielosokowy dla ciebie. Przyjdziesz na moje przyjęcie, prawda?
-Ach... tak, postaram się - wyjąkałam.
Sześć minut później rozległ się dzwonek. Victor wypadł z klasy i pomknął na opiekę nad magicznymi stworzeniami, nie zważając na moje krzyki i wołania żeby zaczekał.
 Więc wyszłam samotnie na szkolne błonia, skąpane w blasku wrześniowego słońca.
 Zaczęłam rozmyślać nad tym, dlaczego Victor jest zły na mnie, a nie na Slughorna... W końcu nie będę robiła wszystkiego, żeby tylko on miał najlepsze stopnie... Zaczęła we mnie narastać złość na Victora, ale nie mogłam myśleć nad tym dłużej i całe szczęście, bo już dotarłam do chatki Hagrida.
-No, witam was pirszoroczni, na pirszej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami! Dzisiaj pokażę wam coś super, coś świtnego... - otworzył wielkie pudło - Podejdźcie bliżej, ni gryzą... Jeszcze ni gryzą...
      Zbliżyłam się do pudła i krzyknęłam; znajdowały się w nim sklątki tylnowybuchowe! Kątem oka zauważyłam Victora, obdarzającego mnie ironicznym uśmieszkiem. Udałam, że tego nie widziałam.
- A winc, to są malutkie sklątki tylnowybuchowe... Prawda, że słodziutkie? - zapytał rozczulony Hagrid.

Po lekcji przywołał mnie do siebie:
- Evangelino, zechcecie z Victorem do mnie wstąpić dzisiaj o siedemnastej na herbatkę?
- O, tak! Chętnie Hagridzie, ale... Jestem z nim skłócona... Obraził się, że byłam od niego lepsza na eliksirach...
- Hmmm - zamyślił się Hagrid - W takim razie przyjdź sama. No, chyba, że się pogodzicie, dobra?
- Tak, tak... To do zobaczenia o siedemnastej!
        Chwyciłam torbę i pobiegłam do Wielkiej Sali na obiad. Victor siedział z brzegu trajkocząc z jakąś dziewczyną... Oho! Już znalazł sobie nowych przyjaciół! Myśli, że będę zazdrosna? Też coś! Okrążyłam stół i usiadłam na samym końcu, obok chłopaka przypominającego profesora Longbottoma, który, jak się od niego samego dowiedziałam, nazywa się Oliver Henderson. Chodzi ze mną do klasy, a ja go nie zauważyłam... Dziwne... Zjadłam obiad, poczekałam na Olivera i razem ruszyliśmy na resztę lekcji.
Kolejną była transmutacja z Abbithyn.
Spojrzałam pogardliwie na Wrighta... (Tak, teraz będę mówić mu po nazwisku!) Tylko przygryzł wargę, nic nie powiedział.

           Cztery godziny później, po wpadnięciu w schodek, który zawsze się załamuje, kiedy się na nim postawi nogę, stanęłam przed portretem grubej damy, którą odwiedziła jej przyjaciółka i rozprawiały żywo o czarodzieju z sąsiedniego portretu, chichocąc cicho.
- Bombonierki Lesera - powiedziałam... dama ani drgnęła...
 - BOMBONIERKI LESERA - krzyknęłam.
- Och! Już dobrze, dobrze - powiedziała głośno gruba dama i wpuściła nas do środka.
          Rozsiadłam się w moim ulubionym fotelu i zaczęłam odrabiać pracę domową z zielarstwa. Esej o niebezpiecznych diabelskich sidłach. Po chwili naprzeciw mnie usiadł Wright.
- Dzień dobry, Evangelino - rzekł.
- Witaj, Victorze - odpowiedziałam.
Już po chwili rozmawialiśmy wesoło o dzisiejszych lekcjach i sprawach, które miały miejsce, odrabiając pracę domową. Kiedy skończyliśmy esej dla Longbottoma powiedziałam mu o propozycji Hagrida:
- Słuchaj, Victorze, Hagrid zaproponował żebyśmy wpadli do niego o siedemnastej na herbatkę!
- Świetny pomysł!... A która jest? - spojrzał na zegarek - za pięć siedemnasta! - krzyknął.
Zerwaliśmy się z foteli pobiegliśmy do swoich dormitorium odłożyć książki i po minucie przeszliśmy przez portret damy, którą bardzo to zdenerwowało i nie szczędząc złości krzyknęła:
- TO, ŻE JESTEM DAMĄ NA PORTRECIE, NIE OZNACZA, ŻE BĘDĘ NA WASZE ROZKAZY!
- A właśnie, że będziesz! - powiedział cicho Victor i oboje się roześmialiśmy.

       Zapukaliśmy do drzwi chatki Hagrida. Usłyszeliśmy ujadanie psa, Kła i głośne kroki; Hagrid otworzył drzwi.
 Nalał nam herbaty do wielgaśnych mosiężnych kubków i postawił na stole swoje domowe ciasteczka.
- Twojego brata zaprosiłem tylko parę razy Ev. Straszliwie boi się Kła! Tak, mam pewną śmieszną historię związaną właśnie z nim. Opowiedzieć?
- Jasne! - odrzekliśmy zgodnie.
- A więc, rok temu, kiedy był w drugiej klasie, zaprosiłem go do siebie. Taki mam już zwyczaj. Zapraszam niektórych uczniów, ale tylko tych, którzy wydają mi się dosyć fajni - na jego twarzy wystąpił pokrętny uśmieszek - Dałem mu herbatki i moich ciasteczek. Michael połamał sobie na nich zęba i popłakał się, że nie chce iść do pani Pomfrey. Więc go tu, cholibka, zostawiłem. No i rozmawialiśmy sobie chwilkę, aż podszedł do niego Kieł. Chciał położyć swój łebek na jego stopach, ale Michael tak się wystraszył, że podskoczył, zrobił piruet w powietrzu i wrzasnął. Kiełek bardzo się wystraszył takigo zachowania, winc szarpnął Michaela za nogawkę od spodni. Twój braciszek Ev, został z rozdartymi spodniami. Poleciał do zamku i już go tu wincej ni widziałem!

Zaśmiewaliśmy się z Victorem, aż rozbolały nas brzuchy. Po kilku godzinach mój przyjaciel, spojrzał w końcu na zegarek. Dochodziła ósma! Podziękowaliśmy Hagridowi, za świetne popołudnie i polecieliśmy przez ciemniejące błonia do zamku.





sobota, 30 listopada 2013

Wyjec.

Obudziłam się o godzinie 7;00. Nie byłam śpiąca, więc ubrałam się i zeszłam do pokoju wspólnego. U stóp schodów do mojego dormitorium stał Victor.
-Co ty tu robisz, o tej porze?! -zapytałam.
-Ev, z kim jesteś w dormitorium? Ja z Alexem Grinnerstoudem, Hectorem Bonepearem, Lynem Stewartem i Colem Bringestainem.
-Arveną Minestrait, Lucy Acaire, Anastasią McStrench i Lianną Mistress. Ej... Czekałeś tu tylko po to, żeby się tego zapytać? -zdziwiłam się.
-Och, nie.. Tylko pomyślałem, że jak się pospieszymy, to będziemy mogli zwiedzić trochę Hogwartu przed śniadaniem.

Uznałam to za dobry pomysł, więc przeszliśmy przez dziurę w portrecie grubej damy i oddaliliśmy się korytarzem.
-Ale tu fajnie -zauważyłam.
-Taak, świetnie...-odpowiedział Victor rozmarzonym głosem -Hej, czy to nie sowiarnia?
-Rzeczywiście -przytaknęłam.

Weszliśmy do sowiarni i zamknęliśmy drzwi. Powitał nas zgodny huk sówek. Spacerowaliśmy rzędami pełnymi pierzastych ptaków. Nagle zauważyłam coś dziwnego; okno było otwarte. Zaciekawiło mnie kto chce wysłać list o tak wczesnej porze. Zwróciłam na to uwagę Victora i podeszliśmy do okna. Nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się przy nim Myrtha Parkinson.
-Och, a co wy tu robicie? -zapytała zmieszana: szybko jednak odzyskała swój opryskliwy ton i dodała:
-Więc jesteście w Gryffindorze? Najgorszy dom, jakie to smutne...A z tego co wiem, Rover, to wszyscy twoi krewni byli w Ravenclawie? Taki odrzutek?

w Vicotrze się zagotowało, chciał się rzucić na Myrthę, ale go powstrzymałam.
-Zostaw ją Victor, nie jest tego warta.
-Robię to tylko dla ciebie, Ev! -i wyszliśmy, pozostawiając Myrthę samą. Spojrzałąm na zegarek, dochodziła ósma.

-Vic, zejdźmy już na śniadanie, bo się spóźnimy!
-Która godzina?
-Zaraz ósma-odpowiedziałam.
Weszliśmy do wielkiej sali i usiedliśmy przy stole gryfonów. Nagle przypomniało mi się, że chciałam zapytać o coś Victora.

-Victor, dlaczego Myrtha ma na nazwisko Parkinson, a nie po ojcu?
-Chyba rozwiodła się z  Malfoy'em, ta Pansy. To by wszystko wyjaśniało, nie? Zanużyłam łyżkę w swojej owsiance i spojrzałam na okno: w tej samej chwili do wielkiej sali wleciała chmara sów.

-Poczta! -krzyknęłam,wyciągając szyję i szukając śnieżnobiałego puchacz rodziców, Arnolda. Po dłuższej chwili go wypatrzyłam, wylądował w mojej owsiance. Z ulgą stwierdziłam, że koperta nie jest czerwona. To nie wyjec! Rozwinęłam pergamin i przeczytałam:

  Droga Evangelino!
O wszystkim już wiemy,
 ale nie martw się, Gryffindor jest bardzo dobrym domem.
 Przemyśleliśmy to i doszliśmy do wniosku, iż ktoś wreszcie musi trafić gdzie indziej.
Nie martw się, jesteśmy dumni.
 Mamy nadzieję, że podoba Ci się zamek Hogwart.
                                                                                                 Kochający, Mama i Tata.

Uśmiechnęłam się i pokazałam list Victorowi, który uważnie go przeczytał i stwierdził, że miałam szczęście.
-Ja też dostałem list od rodziców, Ev. Napisali, że mają dobrego przyjaciela, właśnie z Gryffindoru.
 Jest dobrze -uśmiechnął się.

Ze stołu krukonów zaczęły dobiegać nas dziwne odgłosy i okrzyki. Spojrzeliśmy w tamtą stronę i zobaczyliśmy Michael'a z czerwoną kopertą przed sobą.

-Mich, to wyjec, otwórz go, bo będziesz miał mały problem! -zawołał jego najlepszy przyjaciel, Jimmy Allen, którego dobrze znałam, bo często przyjeżdżał do nas na wakacje.
-Och, nie... zapomniałem... kociołek...och...nie...nie...-wyjąkał Michael.
-Otwórz to, Michael. Jimmy ma rację -krzyknęła jakaś nieznana mi krukonka.
-No...-ale nie dokończył, bo wyjec wybuchł.

Rozległ się ogłuszający huk i usłyszałam moją mamę wrzeszczącą:
-Michael'u Abermusie Roverze! 
Zapomniałeś swojego kociołka, potrzebnego na lekcje eliksirów.
Pakowałeś się 3 godziny!
Mówiłam Ci coś na ten temat, synu!
Powinieneś cieszyć się, że nie dostarczymy Ci go osobiście, tylko wyślemy jutro Arnolda!
Jeśli jeszcze raz coś takiego się zdarzy, to opowiem Twoim kolegom, jak biegałeś cały goły po domu, w wieku 3 lat!
Kocham Cię, mama.

Michael cały czerwony, z niedowierzaniem utkwił swój wzrok w liście, który zamienił się w kupkę popiołu. Cała Wielka Sala wybuchnęła salwą śmiechu; Mój brat wyglądał jakby miał się zapaść pod ziemię. Z trudem stłumiłam śmiech, wpychając sobie pięść do buzi i podeszłam do stołu krukonów.
-I jak się czujesz, Mich? -nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem -Teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo kocham naszą mamę! Ty teraz pewnie też -odeszłam do mojego stołu, dalej się śmiejąc i usiadłam między Victorem i jakimś gryfonem z 4 klasy.

-Ev, po co ty go jeszcze stresujesz? Nie widać jaki chłopak zdołowany? -zapytał Victor, który także nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
-Słuchaj, on spakował ten kociołek, tylko jak się wyszedł z pokoju, to zabłądziłam i przez przypadek tam trafiłam. No, i... wiesz, chciałam zobaczyć, co ma w tym kufrze i jakoś tak wyjęłam ten kociołek i zapomniałam go spakować...i jak mi się przypomniało, że go położyłam za jego łóżkiem, to mu nie powiedziałam, bo zaciekawiło mnie czy mama serio wyśle tego wyjca...
-Evangelino, jesteś...-ale nie dokończył, bo profesor Abbithyn zaczęła rozdawać nam plany lekcji.

-Och, zobacz, mamy pierwsze zielarstwo! -zawołał Victor- Profesor NEVILLE LONGBOTTOM!
Ale mina mu zrzedła kiedy zauważył, że ze ślizgonami.
-No nic, przynajmniej poznamy tego, który zniszczył ostatniego horkruksa! -zauważyłam wesoło.

10 minut później byliśmy w drodze do cieplarni numer 2. Po drodze minęła nas grupka ślizgonów z Myrthą na czele, wygłaszających pod naszym adresem złośliwe uwagi. Z trudem powstrzymaliśmy się przed tym, żeby im nie odpowiedzieć. Victor otworzył drzwi i weszliśmy do pomieszczenia pełnego różnych roślin i dziwnych rzeczy. Byliśmy pierwsi. Usiedliśmy w pierwszej ławce, kiedy zauważyliśmy profesora Longbottoma.
-Pan profesor Neville Longbotom! Ojej! -wyrwało się Victorowi, zanim zdążył się ugryźć w język.

Longbottom odwrócił się i obdarzył nas promiennym uśmiechem.
-Tak, to ja. A wam jak na imię? -zapytał, wciąż się uśmiechając.
-Ja Evangelina Rover, a mój przyjaciel to Victor Wright.
- Jesteście czystej kwi? -zapytał, co bardzo nas zdziwiło.
-Och, nie...Moi rodzice byli wychowani przez mugoli...-odpowiedziałam zmieszana.
-A u mnie tata jest mugolem, a mama czarownicą, i nie widzę w tym nic złego! -wtrącił Victor, sam zdziwiony swoją śmiałością.
-Ależ kochani, nie, nie... Źle mnie zrozumieliście, ale to bardzo dobrze. Nie wytrzymałbym z jakimkolwiek, który podaje się za prawdziwego czarodzieja, tylko dlatego, że jest ''czystej krwi'.

Chciałam powiedzieć jeszcze, że jest dla nas bardzo ważnym czarodziejem, lecz do cieplarni weszli już ślizgoni i gryfoni. Zaczęła się lekcja.

-Witam was wszystkich w nowym roku szkolnym. Jestem profesor Neville Longbottom i będę, jak już zauważyliście, nauczał was zielarstwa. Na dzisiejszej lekcji opowiem wam trochę o tym, czego będziecie się uczyć w pierwszym semestrze...

Lekcja przebiegła świetnie. Prof. Longbottom nagrodził Gryffindor 20 punktami, bo Victor powiedział mu czym są Diabelskie Sidła.

-Przypominasz mi mnie- zaczął Longbottom- bo z tego co mi się wydaje, to ciągle pakujesz się w kłopoty, próbując ich uniknąć, a także pewną osobę z którą się przyjaźniłem ucząc się w Hogwarcie. Różniło was to, że tą osobą była dziewczyna. Niejaka Hermiona Granger, która zawsze wszystko wiedziała. -na dźwięk tego nazwiska Myrtha prychnęła -Och, Hermiona Weasley, przepraszam...Ciągle o tym zapominam.
Victor się zarumienił, co dziwnie kontrastowało z jego twarzą, a ja odważnie zapytałam, do kogo sama jestem podobna.

-Ty Evangelino? Moim zdaniem, to jesteś pomieszana z Fredem Weasleyem i Harrym Potterem, a powiedz, Michael Rover, to twój brat?
Ale nikt go nie słuchał, bo na dźwięk nazwiska Potter, w klasie rozległy się szepty i pomrukiwania.
-Pan dalej utrzymuje kontakty Harrym Potterem? -zapytałam, ignorując jego pytanie.
-Och, jasne. Pracuje jako auror w ministerstwie, myślę, że go kiedyś spotkasz... A twoi rodzice ci o nim nie wspominali? Przecież też są aurorami...

I właśnie pomimo świetnej lekcji, ta myśl dręczyła mnie do końca dnia. Rodzice są aurorami, na pewno znają Harry'ego Pottera, więc dlaczego nigdy nie wspominali o tym mi i Michael'owi?




piątek, 15 listopada 2013

Tiara Przydziału

Właśnie idziemy w stronę zamku...

-A co jak nie trafię do Ravenclawu? -zapytałam Victora.
-Trafisz, trafisz. Lepiej martw się o mnie -odpowiedział
-Myślę, że będzie dobrze. Nie przejmujmy się tym, co będzie to będzie.
-Ta, może i masz rację...Evangelino, uważąj!!!

W ostatniej chwili uniknęłam zderzenia z wielkimi drzwiami u wejścia do zamku.
Weszliśmy do ogromnego "holu" jeśli można to tak nazwać. U stóp schodów powitała nas siędziwa czarownica ze stołkiem na którym leżała Tiara Przydziału.
-Witam Was serdecznie w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Naywam się Atelda Abbithyn. Jestem nowym nauczycielem transmutacji i opiekunem Gryffindoru. Teraz zaprowadzę Was do Wielkiej Sali. Jakieś pytania?
Wszyscy byli cicho więc uznała, iż wszystko jasne. Poprowadziła nas do Wielkiej Sali w której ciągnęły się 4 stoły poszczególnych domów. Nagle rozległ się głos profesor Abbithyn:
- Są cztery domy, Gryffindor, Slytherin, Ravenclaw i Hufflepuff. One będą Wam zastępować dom, podczas pobytu tutaj.  Każdemu z Was włożę teraz na głowę Tiarę Przydziału, ona przydzieli wszystkich do domów. Każdy przydzielony siada do stołu swojego domu. Zrozumiano? -rozległy się ciche pomruki potakiwania. - Bonepear Hector -blondwłosy chłopczyk usiadł na stołku, nałożono mu Tiarę na głowę i...
-Gryffindor! -krzyknęła Tiara. Rozległy się oklaski i krzyki, a Hector usiadł przy stole gryfonów. Później była  Castlegrouten Amelia - Hufflepuff, Grinnerstoud Alex - Gryffindor. I tak dalej... Aż w końcu Tiara Przydziału doszła do "P". To mnie obudziło i zaczęłam się uspokajać i przygotowywać. Właśnie byłam w trakcie wmawiania sobie, że przecież Tiara rozważy moja decyzję, ale Abbithyn zawołała -Rover Evangelina.- uchwyciłam spojrzenie Micheal'a siedzącego przy stole krukonów. Pierwszy raz w życiu zauważyłam, że on się naprawdę czegoś obawia. Już miałam iść do Tiary, kiedy niespodziewanie Victor chwycił moją dłoń.
-Dasz radę Evangelino -powiedział.
A więc podeszłam do Abbithyn, usiadłam na stołku i nałożyła mi Tiarę na głowę. Czułam jak się zastanawia:
-Hmm, Evangelina Rover... tak, tak... Wszyscy jej krewni byli w Ravenclawie... może by tak pomieszać?...Hufflepuff?
 -Nie, proszę, nie. Chcę do Ravenclawu, proszę!
- Do Ravenclawu? Nie, nie... Nie jesteś stworzona do Ravenclawu... Masz wyjątkowy dar...
 -Co?
- Och, to co słyszałaś, nie do krukonów i koniec!
- Ale...
-GRYFFINDOR!
Oniemiała zeszłam ze stołka i z głupią miną podeszłam do stołu gryfonów. Wszyscy wiwatowali i krzyczeli, ale ja nie umiałam wydusić z siebie słowa. Co to znaczy "Nie jesteś stworzona do Ravenclawu, masz wyjątkowy dar"? Dlaczego Tiara tylko mnie z całej rodziny przydzieliła do Gryffindoru?
Omiotłam spojrzeniem stół krukonów.
Zauważyłam mojego brata gapiącego się w przestrzeń z otwartymi ustami i wybałuszonymi oczami. Podniosłam spojrzenie do magicznego sklepienia. Niebo było granatowe, takie spokojne...Ale..
 Och! Przecież Abbithyn woła Victora! Szybko spojrzałam w jego stronę. Mój nowy przyjaciel, biały na twarzy usiadł na stołku. Miałam nadzieję, że przynajmniej on, trafi tam gdzie chce. Opiekunka mojego domu nałożyła mu na głowę Tiarę która otworzyła usta i zaczęła rozprawiać o czymś, co słyszał tylko Victor. Trwało to dosyć długo, aż w końcu Tiara Przydziału zawołała:
-Gryffindor!
Nie mogłam uwierzyć, że ja, tak i jak Victor trafiliśmy zupełnie gdzie indziej niż byśmy chcieli i to jeszcze do tego samego domu Gryffindoru. Victor usiadł koło mnie i przez chwilę tylko się na mnie gapił, a potem odrzekł:
-Ev, to szaleństwo. Czy ta tiara też z tobą gadała? Ona jest straszna, nie dała mi pomyśleć.
-Tak Victorze. U mnie było to samo. Powiedziała, że jedyna z całej rodziny, nie pasuję do Ravenu.
-Ale chyba powinniśmy się cieszyć, co? No, w końcu z Gryffindoru wyszli ludzie którzy zniszczyli Lorda Voldemorta... O, zobacz, przy stole dla nauczycieli siedzi jeden z nich! To prawda! Neville Longbottom uczy zielarstwa! Super, Evangelino musimy później do niego iść i z nim porozmawiać!
-Och, no tak. masz rację - uśmiechnęłam się. Właśnie w tej chwili do Wielkiej Sali wleciały duchy Gryffindoru, Hufflepuffu, Ravenclawu i Slytherinu. Rozpoczęliśmy z Prawie Bezgłowym Nickiem przyjemną konwersację, półki nie przerwała nam dyrektor.
-Witam Was wszystkich w nowym roku szkolnym! -powiedziała uradowana Mcgonagall. -Jestem bardzo szczęśliwa, iż mogę Was tu znowu powitać. No cóż...Po uczcie prefekci odprowadzą pierwszorocznych do swoich domów. Co tu więcej dodać... Jedzcie pijcie i bawcie się dobrze! -w tej samej chwili do naszego stołu podszedł Michael.
-Dyskutowałaś z Tiarą Przydziału? Evangelino, dlaczego nie siedzisz teraz przy stole krukonów? -zapytał z powagą.
-No nie. Znaczy tak. Znaczy nie, no trochę...Ale to ona powiedziała mi, że nie pasuję do Ravenclawu i, i, że... mam wyjątkowy dar - odpowiedziałam, przeciągając ostatnie zdanie. -Mich jakby był z kamienia, nie poruszył się i nic nie powiedział... Nale odezwał się Vic:
-Tak Michaelu. Jesteśmy w Gryffindorze. Twoja siostra powinna być w Ravenclawie, a ja w Hufflepuffie, ale tak nie jest. Musimy się z tym pogodzić. -Mich podskoczył jak oparzony, bąknął coś w rodzaju "Ach, no dobra" i wrócił do krukonów.
Zdążyliśmy już poznać połowę gryfonów, więc kiedy prefekci odprowadzali nas do domów szliśmy na przedzie z naszym. Abernethy'm Millan'em. Okazał się bardzo miłym człowiekiem, i opowiedział nam wiele o Hogwarcie. Kiedy doszliśmy do portretu grubej damy, powiedział, że hasło brzmi "Bombonierki Lesera" i weszliśmy do naszego pokoju wspólnego. Od razu rzuciło nam się w oczy wiele stolików i fotelów, oraz portretów na ścianach i kominek. Kiedy rozsiedliśmy się wygodni w fotelu Victor odezwał się:
-To ja zmieniłem zdanie. Gryffindor rządzi! Wiesz, Tiara Przydziału powiedziała mi, że jestem "stworzony do większych rzeczy" dlatego przydzieliła mnie do gryfonów. Teraz się cieszę -powiedział uradowany.
-Tak, ja też. Najwidoczniej pasujemy tutaj. Victorze, siedzimy tu, gdzie kiedyś trójka najlepszych przyjaciół, która jest teraz najważniejsza dla każdego czarodzieja, a mam na myśli Hermionę Granger, Rona Weasley'a i Harry'ego Pottera -odrzekłam z wielkim uśmiechem.





czwartek, 14 listopada 2013

Kings Cross

W przeddzień mojej podróży do Hogwartu, wiele się działo. Od rana wszędzie  było  nas pełno. Okazało się, że mój kociołek gdzieś zniknął. Szukaliśmy go wszyscy przez pół godziny, aż okazało się, że jest już spakowany! Mama oczywiście strasznie się zdenerwowała i oznajmiła, że już nie będzie się przejmować naszymi zgubionymi rzeczami, oraz jeśli czegoś zapomnimy, przyśle nam wyjątkowo okropnego wyjca. To nas zmobilizowało i do wieczora byliśmy już gotowi.

                        *
Dzisiaj mój wielki dzień! Właśnie dojechaliśmy na peron 9 i 3/4. Pełni spojrzeń wielu mugoli podeszliśmy do barierki.
-Ty pierwsza, Evangelino - Powiedział tata.
Całą siłą ruszyłam na barierkę i... byłam po drugiej stronie peronu. Nie czekając na resztę, ruszyłam w stronę pociągu. Nagle z tyłu dobiegły  mnie dziwne wrzaski. Odwróciłam się i zdałam sobie sprawę, że jest to śmiech. Podeszłam bliżej, aby przyjrzeć się tej osobie. Kogoś mi przypominała... była podobna do pewnej ślizgonki za czasów bardzo dobrego dyrektora Hogwartu. Albusa Dumbledore'a. Przez chwilę się jej przypatrywałam, ale zaraz potem mnie olśniło. Ta dziewczyna to z pewnością Myrtha, młodsza córka Pansy Parkinson. Kiedy poznaliśmy George'a Weasley'a opowiadał nam, że Pansy ma taką córkę i ma tyle samo lat co ja. Wyglądała dokładnie jak jej matka;
ta sama twarz mopsa i wstrętny uśmieszek. Najgorsze było to, że jest na tym samym roku co ja... Och, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, co ona robi! Obrzucała okropnymi wyzwiskami jakiegoś ciemnowłosego, ładnego chłopca najwyraźniej w moim wieku.
-Ej, Myrtha! Zostaw go w spokoju!
- O, a ty to kto? Co, kochasz go?! - zaniosła się śmiechem i dołączyła do grupki chłopców równie rozbawionych co ona.
Ciemnowłosy chłopiec spojrzał na mnie i szybko odszedł.
-Ev? EVANGELINO!! NA MIŁOŚĆ BOSKĄ GDZIE TY SIĘ SZWENDASZ?! ZA 5 MINUT ODJEŻDŻASZ NA CAŁY ROK I NAWET SIĘ NIE POŻEGNASZ!!! -dobiegł mnie głos mojej mamy. No tak. Nie poczekałam na nich. Nie kwapiło mi się do tulenia i tych czułości, ale ucałowałam ich w policzki i pobiegłam w stronę pociągu.
Znalazłam pierwszy lepszy wolny przedział i weszłam do środka. Wyciągnęłam magazyn "żonglera" i rozsiadłam się wygodnie. Zanim zaczęłam czytać pierwszy artykuł, drzwi mojego przedziału rozsunęły się. Ujrzałam w nich owego ładnego chłopca, którego parę minut temu uratowałam.
-Eee... Cześć... Mogę... czy mogę się dosiąść?
-Jasne! - Odpowiedziałam.
- Dzięki za to co zrobiłaś. Naprawdę. Nazywam się Victor Wright. - przedstawił się
-  Nie ma za co, ta dziewczyna jest bardzo dziwna. A ja to Evangelina. Evangelina Rover.
- Och! Rover? Czy Twoi rodzice są aurorami? I chyba jesteśmy na tym samym roku, co?
-Racja i racja - uśmiechnęłam się.
- No więc... - zaczął - W jakim domu chciałabyś być?
- Marzę żeby być w - i urwałam, bo w okno zastukała dziobkiem płomykówka Michael'a. Lora.
Szybko otworzyłam szybę i wpuściłam sówkę, a ta rzuciła list na moje kolana i szybko wyleciała. Rozprostowałam kawałek wydartego pergaminu i przeczytałam na głos:
-"Kochana Evangelinko brat strasznie Ci powodzenia życzy. Traf to Ravenu!!! Nie no żart.
Najlepiej to bądź w Slytherinie!!!" - Ojej, nie da mi spokoju! Powiedziałam Victorowi.
- To teraz wiem, gdzie chcesz być. A chcesz wiedzieć gdzie ja? -  Zapytał mnie uśmiechnięty Victor.
-Oczywiście - odpowiedziałam żywo.
- Strasznie chcę do Hufflepuffu! - wypalił.
- Świetnie. Mam nadzieję, że tam trafisz.
- Dzięki, a właściwie to co czytasz...czy to nie "Żongler"?
- A tak, to on. Chcesz ze mną poczytać?
- No jasne, że tak. - Usiadłam koło niego i pogrążyliśmy się w lekturze, co chwila śmiejąc się głośno.
-Co się tak drzecie? -zapytał z ciekawością Mich (dopiero teraz zauważyłam, że stoi w drzwiach naszego  przedziału) - Przebierzcie się, bo zaraz Hogsmeade! - krzyknął i zatrzasnął drzwi.
Zrobiliśmy to co nam kazał i czekaliśmy na przystanek. Po pięciu minutach pociąg się zatrzymał. Zabrałam swego Żonglera i wyszliśmy z przedziału. Wszędzie był wielki tłok. Prześlizgnęliśmy się przy ścianie do schodów. (Myrtha niby przez przypadek nadepnęła na moją nogę) Kiedy wyszliśmy z pociągu naszym oczom ukazała się wielka sylwetka,  siwiejąca broda i dobiegający z jej gardła krzyk "Pirszoroczni, do mnie!" Spojrzeliśmy w górę i naszym oczom ukazał się..
-Profesor Rubeus Hagrid!!! - krzyknęłam.
-Nu, jaki tam zaraz profesor. Wy dwójka, mówcie na mnie po prostu Hagrid! - uśmiechnął się- O
Wielkie Nieba! Czy to Pansy Parkinson? -zapytał wystraszony Hagrid.
- Och, nie, ale jej córka Myrtha. Dała mi już popalić. - odpowiedział Victor.
- Jak jej matka... - mruknął cicho Hagrid. - No nic, pirszoroczni, do łódek! - I wzkazał nam kilkanaście łódek do których mieliśmy wejść po czworo. Ja z Victorem, pewną dziewczyną o nazwisku Arvena Minestrait i chłopcem Lucas'em Limeal'em.
Kiedy już odbiliśmy się od brzegu, wyrwało mi się:
-To najpiękniejszy widok, jaki w życiu widziałam! -Victor tylko się uśmiechnął.

środa, 13 listopada 2013

Pokątna

-Użyjemy proszku Fiuu- powiedziała mama.
Właśnie wyprawiamy się na ulicę pokątną po książki, kociołek i inne potrzebne rzeczy do nauki w Hogwarcie.
-Evangelino, ty pierwsza- tym razem odezwał się tata.
Wsypałam garść proszku do kominka i wstąpiłam w szmaragdowe płomienie.
-Ulica Pokątna- krzyknęłam i zaczęłam wirować przez kominki innych czarodziejów. Po jakiejś minucie wylądowałam z twarzą uwalaną popiołem na Pokątnej. Chwilę później z kominka wyszedł Michael, a po nim rodzice. Najpierw skierowaliśmy się do Esów i Floresów, gdzie Michael kłócił się, że jest na poziomie owutemów i wcale nie potrzebuje książek, co wcale nie jest prawdą. 
Następnie udaliśmy się po szaty do Madame Malkin gdzie od progu zawołała:
-Witam szanowni państwo! Cóż za miłe spotkanie! Wybieracie szaty dla państwa córki? W tym roku mam szeroką gamę barw i krojów.
-Dzień dobry pani Malkin, na razie się porozglądamy! -zawołała wesoło mama.
Weszłam w głąb sklepu i zaczęłam wybierać między szatami i tiarami; było ich naprawdę mnóstwo. Od czarnych, poprzez turkusowe do słonecznożółtych. Potrzebowałam trzech czarnych szat roboczych i czarną, szpiczastą tiarę dzienną. Nagle tuż przy moim uchu usłyszałam głos pani Malkin:
-I co, kochaneczko, wybrałaś już szaty? Potrzebujesz czarnych prawda?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, dopasowała mi tiarę i włożyła przez głowę szatę. Zaczęła przypinać rękawy kolorowymi szpilkami, po czym rzekła, nie pytając mnie o zdanie:
-Pani Rover, zapakować?
-Evangelina już wybrała? -zapytała mama.
-Pasuje jej jak ulał.
-A więc dobrze. I poproszę jeszcze o zapakowanie tych! -tu wskazała na nowe szaty Michaela.
-Czyli płaci pani, pani Rover 53 galeony.
Mama zapłaciła i wyszliśmy. Zastanawiałam się czy te szaty mi się podobają, kiedy z zamyślenia wyrwał mnie tata:
-Ev, idziemy pooglądać miotły. Wiesz, obiecaliśmy Michaelowi nową.
-Dobrze. Czy w takim razie mogę iść po różdżkę? Później do was dołączę!
-Jasne, to do zobaczenia! -wsypał mi do sakiewki galeony i oddalił się z resztą mojej rodziny. 
Ruszyłam w przeciwną stronę. 
Idąc do Ollivandera, natknęłam się na plagę dziwnych szczurów, które wyglądały jakby były z cukru. Biegły bardzo szybko, po czym się zatrzymywały i tak w kółko, ale nie miałam czasu żeby się nad tym zastanawiać, więc zwinnie je ominęłam i poszłam dalej. Nagle zatrzymał mnie jakiś facet;
-Siemka, nie widziałaś gdzieś tu może ''lukrowych szczurów'? To mój nowy produkt, zwiały mi ze sklepu...
Mój nowy produkt... produkt... sklep... spojrzałam na chłopaka i skojarzyłam fakty... George Weasley!
-O matko! George Weasley, jesteś idolem mojego brata, ale super i... ach, tak, szczury...Pobiegły w stronę Śmiertelnego Nokturnu!
-O, wielkie dzięki! -i już go nie było. Lekko zdziwiona, że stać go było tylko na te parę słów, ale także tym, że go spotkałam, weszłam do sklepu Ollivandera.
-Dzień dobry! -zawołałam. Zza regałów wyłonił się Ollivander.
-Witam panienkę, pewnie pani Rover? -po czym wymruczał do siebie zdanie, z którego zrozumiałam tylko te pare słów: Podobna, bardzo i rodziców.
-Ja po różdżkę -przypomniałam mu o swojej obecności.
-Ach tak, tak... Wypróbuj tą!
Machnęłam średniej długości różdżką i już wiedziałam, iż to ta właściwa. Ollivander też to zauważył, bo powiedział:
-Nie często się zdarza żeby różdżka odpowiadała już za pierwszym razem. Dąb, włókno smoczego serca,  9 i 3/4 cala. Zapakować?
-Tak, poproszę.
Więc płaci panienka 11 galeonów.
Zapłaciłam i wyszłam, ku mojemu zdumienie George z wielkim pudłem w rękach, stał tuż przy sklepie.
-O, jesteś. Szczury już złapane, muszę ci się jakoś odwdzięczyć, co? A tak w ogóle, jak się nazywasz?
-Nie, nie musisz... Evangelina Rover -uśmiechnęłam się.
- A właśnie, że muszę! Twoi rodzice to aurorzy, nie? Poza tym w twojej rodzince mam fana więc się przejdę razem z tobą! -wręczył mi pudło po czym dodał -Są tam gadżety z mojego sklepu.
-Wow, dzięki i tak, to aurorzy. 

Skierowaliśmy się w stronę sklepu, gawędząc wesoło.
 George miał pewien plan.
Na palcach weszliśmy do sklepu i odnaleźliśmy Michaela. George po cichu podszedł do mego brata, po czym krzyknął za jego plecami:
-AAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Michael podskoczył jak oparzony i powtórzył gest Georga, obrócił się i zamarł bez ruchu. Przybiliśmy sobie piątkę i zawyliśmy ze śmiechu. 
Po jakiś dwóch minutach Michael wyjąkał:
-Ty...ty...jesteś...Geo...rge....We...we...asle....y...
-Och, no jasne, a co? Wyglądam na sklątkę tylnowybuchową? -zażartował.
-Mój Boże!!!!!! -ryknął na cały sklep, aż niektórzy czarodzieje się odwrócili i skarcili go spojrzeniem -Jesteś moim największym idolem, jesteś niesamowity!!!!
-Dzięki Michael, ty pewnie także jesteś świetny tak, jak twoja siostra! Wybaczcie, ale obowiązki wzywają. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy! Na razie! -podpisał Michaelowi kawałek pergaminu i oddalił się w kierunku swojego sklepu. 

Przez całą drogę do domu, braciszek trąbił tylko o jednym, aż mama zaczęła po nim krzyczeć, a w domu, niesłusznie kazała mu, jak i mnie iść wiele wcześniej spać, tłumacząc się tym, że po jutrze czeka nas wielki dzień.

wtorek, 12 listopada 2013

Bohaterowie

O EVANGELINIE ROVER:

Ma 11 lat, złotorude włosy i niebieskie oczy. Uwielbia wszelkie przygody i rysowanie. Posiada też bardzo denerwującego starszego 2 lata brata Michael'a. Jej rodzice Harold i Lisa są aurorami. Cała rodzina Ev, była w Ravenclawie, a jej mama powtarza, że gdyby trafiła do innego domu, okryłaby hańbą całą rodzinę. Właśnie w tym roku rozpoczyna naukę w Hogwarcie.

O VICTORZE WRIGHT'CIE:

Jest w wieku Evangeliny. Ciemnowłosy, bardzo ładny chłopak, o wręcz białej cerze. Jego rodzice nie przyjmują do wiadomości, że nie mógłby być w Hufflepuffie. Jest dosyć skryty i bardzo się wszystkim przejmuje. Próbuje się nie wychylać, co mu nie wychodzi, bo zawsze pakuje się w jakieś kłopoty.

O MICHAEL'U ROVERZE

Starszy brat Ev, jest w Ravenclawie. Na każdym kroku robi jej jakieś dowcipy. Jego prawdziwym, największym idolem, jest George Weasley. Nie może pochwalić się dobrymi ocenami. Przyjaźni się z Jimmy'm Allen'em, komentatorem meczów quidditcha. Sam gra na pozycji obrońcy w drużynie krukonów.

O MYRTHCIE PARKINSON

W tym roku dołączy do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Córka Pansy Parkinson i Dracona Malfoy'a. Jest wredna, nieznośna i wulgarna jak jej rodzice. Uwielbia wyżywać się na biednym Victorze. Ma zapewnione miejsce w domu Salazara Slytherina. Będzie prawdziwym utrapieniem dla pewnej dwójki przyjaciół.


TO NA TYLE, RESZTĘ BOHATERÓW POZNACIE W NOWYCH ROZDZIAŁACH.